Sinusoida

     Coś czuję, że dzisiaj klawiatura będzie dla mnie niczym worek treningowy. Niestety, ostatnio fizycznie nie czuję się najlepiej, co bardzo mnie denerwuje. Nigdy nie ma dobrego dnia na ból, zwłaszcza na taki intensywny, ale okres w którym zbliża się sesja egzaminacyjna, a ja do oddania mam pierwszy rozdział pracy licencjackiej, to z całą pewnością jeden z gorszych jakie mógł sobie wybrać mój organizm. Z jednej strony to chyba dobrze, bo jak wspomniałam w ostatnim poście, oznacza to, że leki działają, ale czasami tak bardzo chciałabym żeby moje życie wyglądało tak jak przed tym kiedy na zwykłej kartce formatu A5 odczytałam wynik biopsji - czerniak.

    Dzisiaj cały dzień przeleżałam w łóżku od czasu do czasu zmieniając ustawienie poduszki. Nawet nie poszłam na zajęcia i ostatecznie stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli wrócę do domu, bo tam atmosfera potrafi mnie nieco znieczulić. Każdy ruch jak na razie to ogromy ból mięśni, który przeszywa moje ciało. Liczyłam na to, że może jak bolą mnie mięśnie brzucha to niedługo jakimś cudem pojawi się tam sześciopak, ale lepiej się nie łudzić, że od leżenia dzieją się takie rzeczy. Jeszcze trochę i będę czekała na tramwaj niskopodłogowy, bo dzisiaj kiedy otworzyły się drzwi, a moim oczom ukazały się trzy stopnie o nieludzkiej różnicy wysokości, poważnie rozważałam zaczekanie na nowocześniejszą wersję.


     Tytuł tego posta mnie samą dziwi, bo to już drugi raz kiedy element matematyczny idealnie opisuje moje życie. Kto wie, może jeszcze jest dla mnie miejsce na jakichś studiach matematycznych. Raz jestem na górze tej falistej linii, a raz na samym dole, bo jednego dnia skaczę z radości, a innego nie mogę się podnieść żeby skakać. Z kolei w medycynie jeśli nie ma takich fal, a na ekranie widać ciągnącą się bez końca krechę, to znak, że jest się martwym. Tłumaczę sobie, że może właśnie te zmienne punkty sprawiają, że człowiek żyje.

     W niedzielę wspólnie z całą rodziną świętowaliśmy pięćdziesiątą rocznicę ślubu moich dziadków. Chyba nikt się nie spodziewał, że wszystko zostanie tak odtworzone. Nawet odwiedzili miejscowość, w której się pobrali jadąc tam starą Warszawą. Tyle wspólnych lat, tyle pięknych chwil, ale też problemów, przez które przechodzili razem. Podziwiam ich, nie dlatego że tak długo ze sobą wytrzymali, bo to nie powinno być celem kiedy jest się w związku, ale za to że trwają we wszystkim czy to dobrym czy złym, razem. W mojej chorobie z resztą też bardzo mnie wspierają i dopingują. Raczek pewnie nie wie gdzie się schować kiedy karmię go babciną zupką na ekologicznych warzywkach.

     Kiedy jest taki dzień jak dzisiaj nie oszukuję się, że jest tak kolorowo, ale pociesza mnie myśl, że za jakiś czas będę znowu w najwyższym punkcie na sinusoidzie. Nie mam pojęcia kiedy to będzie. Wiadomo, oczywiście chciałabym żeby to było niedługo, ale życie to nie jest koncert życzeń, dlatego jedyne co mogę zrobić to cierpliwie czekać. Mimo, że jest to denerwujące, mimo, że boli, będzie lepiej. Już szykuję się na kolejną dawkę 15 stycznia :)

Komentarze

  1. Życzę Ci dobrego samopoczucia. Chciałam to opisać jakoś matematycznie żeby było pod temat wpisu, ale nie umiem w matematykę :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję 😊 Spokojnie, ja też nie mam kontaktu z matematycznym światem (chyba, że liczy się odliczanie dni do końca sesji)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Tutaj możesz napisać komentarz, podzielić się swoim doświadczeniem :)