Jak głodzić raczka 💀

Poniższy post to opis tego, jakie nawyki żywieniowe wprowadziłam do swojego życia. Nie narzucam nikomu stosowania się do nich. :)
     Studenckie życie bez babcinych obiadków to istna samowolka. W zeszłym roku akademickim po zajęciach najczęściej chodziłam do barów i rzadko kiedy gotowałam coś w mieszkaniu, ponieważ brakowało mi na to czasu (i chęci, "bo dla mnie samej się nie opłaca"), a wiadomo... podane na tacy też dobrze smakuje. Co prawda nie jadałam tzw. śmieciowego jedzenia, za które uważałam dania z `Makusia`, KFC itp., ale z całą pewnością w związku z tym, że sama nie brałam udziału w przygotowaniu posiłków, nie miałam wpływu na ich jakość. Zaznaczam w tym miejscu, że do MasterChef`a mi baaaardzo daleko, ale jak już się ten raczek przypałętał, postanowiłam go zagłodzić i serwować tylko to, czego nie lubi. Głodówka raka polega na odstawieniu wszystkich produktów, którymi się żywi i zastąpieniu ich tymi, które wzmocnią cały organizm. Od dziecka uczymy się co jest zdrowe, a co nie, ale zawsze pojawi się kilka kuszących propozycji, dla których nawet największy twardziel straci głowę.


     Mowa oczywiście o słodyczach. Decyzja zapadła wraz z powrotem do Polski- 11 lipca 2017 r i do tej pory nie zjadłam nic, co zawierałoby biały lub brązowy cukier, który od biedy też smakuje raczkowi. Szczerze powiedziawszy może dzięki temu, że nie wyglądało to jak typowa dieta "OD JUTRA", nie miałam nawet głowy, żeby zastanowić się nad tym jak ja wytrzymam. Zupełnie inaczej myśli się kiedy celem jest np. zgubienie kilogramów, gdzie już chyba klasycznym zdaniem jest "A, jak raz sobie zjem (tutaj pada nazwa słodkości), to nic mi się nie stanie", niż kiedy wyobraża się sobie jak ten czarny potworek rozrasta się z każdym kęsem. Nie ma! Nic takiego ode mnie nie dostanie! Z racji tego, że w naszym kraju miesięcznice są powszechne, stwierdziłam, że nie będę gorsza i w każdy jedenasty dzień miesiąca staram się chrupnąć coś co tylko słodko smakuje, ale nie ma cukru, zazwyczaj jest to słodki owoc lub jeśli zaszaleję bardziej, bezglutenowe ciastko na bazie miodu.
     Będąc w temacie studenckiego życia jest pewien produkt, którym raczymy się w tym beztroskim życiu- alkohol. Po konsultacji z Panią lekarką, która koordynuje moje leczenie, ustaliłyśmy, że winko czerwone, najlepiej wytrawne, jak najbardziej mogę spożywać, bo dobrze działa na krążenie, ale cytując Panią doktor "za wódkę lepiej się nie brać". Domyślam się, że to krew ma lepiej krążyć, a nie ja cała, dlatego z umiarem i głową można dalej korzystać z tego typu nektarów. Wspomnę też, bo może ten post czyta właśnie jakiś nałogowy palacz papierosów, że to co piszą na pudełkach to nie ściema- palenie zabija. Nie wiem jak to jest rzucić palenie, bo sama nie miałam takich problemów, ale gdyby ktoś nie mógł sobie z tym poradzić, zapraszam do kontaktu, wydaje mi się że mam na to dobry sposób- zapraszam na przejażdżkę ze mną do centrum onkologii, gdzie akurat z tego na pewno można się wyleczyć na zawsze. Wystarczy spojrzeć ilu ludzi trafia tam m.in ze względu na nałogowe palenie.
     Warzywa i owoce jak woda. Właśnie w nich możemy znaleźć bomby witaminowe, które są tak niezbędne w walce z nowotworem. Najlepiej jeść je na surowo, bo w takim stanie mają najwięcej właściwości, ale gotowane czy na parze też nie są złe. Na samym początku, kiedy poszukiwałam informacji na temat diet antyrakowych zauważyłam, że pokrywa się pewna zasada: zarówno owoce jak i warzywa powinny być z upraw ekologicznych, gdzie nie pryska się ich żadną chemią, bo po co nam ona jak już w szpitalu dają drinki, których składniki raczej nie są `eko`. Dodatkowo, dobrze by było, żeby produkty, które wybieramy były sezonowe i pochodziły z naszego kraju. To wydaje mi się być najtrudniejszym punktem programu. W marketach ciężko jest znaleźć taką żywność, ale z czasem na pewno każdy znajdzie malutki sklepik, w którym wszystko jest prosto z pola. Bazując na tej wiedzy, można przygotować np.  świeżo wyciskane soki. Moje ulubione połączenie to marchewka z jabłkiem. Przewiozłam sobie jakiś czas temu wyciskarkę do Wrocławia i produkuję takie napoje, żeby raczkowi nie było za dobrze.
     Jak to mówi mój dziadek, który swoją drogą pewnie miałby więcej do napisania o diecie niż ja, jest coś takiego jak "biała śmierć", do której zalicza się wcześniej wspomniany cukier, jak i jego kumpelkę - sól. Odkąd przestałam jej używać, czuję się świetnie. Pomijam już to, że twarz nie wygląda jakby się ją wsadziło do ula (sól zatrzymuje w organizmie wodę), ale moje ogólne samopoczucie jest lepsze. Ponadto, sól przyczynia się do likwidacji wapnia, a ten piechotą nie chodzi i zwłaszcza w walce z nowotworem, na pewno się przyda.
     Jest też temat, którego wciąż się uczę- mięso. Pomimo tego, że posiada dużo dobrych właściwości, nadmierne spożywanie białka zwierzęcego, zwiększa ryzyko zachorowań na nowotwory (prawdopodobnie wynika to z zakwaszania organizmu). Zastanawiam się czy dieta rakowa działa jak już się go ma, ale zakładam, że wtedy spożywanie mięsa powoduje dalszy rozwój choroby. Postanowiłam więc, że będę jadła mięso tylko raz w tygodniu-w niedzielę, aby nie rezygnować z niego całkowicie. Staram się zastąpić w zamian kurczaka, indyka, wołowinę itp., innymi produktami, przykładowo strączkowymi.
     Jeśli chodzi o sposób przyrządzania potraw, staram się najczęściej gotować składniki, ew. robię je na parze. Z lekcji chemii pamiętam jeszcze, że podczas smażenia potraw wydziela się rakotwórcza substancja zwana akroleiną, dlatego bardzo rzadko korzystam z tej opcji. Jeśli już jestem zmuszona i przed sobą mam patelnię, do smażenia używam oleju kokosowego. Do dań na zimno dodaję też olej lniany, którego smak oceniam na 4/10, ale da się przyzwyczaić.

    Słyszę od rodziców, babci, czy znajomych pytanie : jak ty możesz tak jeść? Przecież to nie ma smaku..., może sobie posól itd. Niestety, już dawno przestało chodzić o to, żeby potrawy mi smakowały, a o to żeby głodziły czarnego raczka. Zdiagnozowanie nowotworu to dla każdego pacjenta duże wyzwanie i sama czułam się w tym wszystkim bezradna. To lekarze się mną zajmują, a ja tylko się zgadzam na ich propozycje. Trzeba coś wyciąć? Dobrze. Trzeba jeździć na wlewy? Dobrze. Nikt przecież nie będzie się sprzeciwiał mądrzejszym, kiedy stawką jest życie. Miałam jednak taką potrzebę zrobienia czegoś, na co tylko ja mam wpływ, aby zniszczyć chorobę. Oprócz pozytywnego podejścia do sytuacji, uznałam że wzmocnię się opisaną tutaj dietą. Nie jestem w stanie powiedzieć na ile jest ona skuteczna, bo wyniki krwi nadal nie są wzorowe, ale wierzę mocno, że to co robię ma sens.


Komentarze

  1. Natalio, polecam Ci z całego serca dietę roślinną, pozbawioną jakichkolwiek białek zwierzęcych. Jest mnóstwo badań o jej wpływie na organizm, które możesz przeczytać, a ich skarbnicą jest chociażby strona dra Gregera: https://nutritionfacts.org/2013/02/07/how-do-plant-based-diets-fight-cancer/. Polecam Ci również jego książkę, w której wyjaśnia dokładnie powiązania diety z chorobami, również rakiem. Zawsze możesz do mnie napisać jakbyś chciała dowiedzieć się czegoś więcej! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Tutaj możesz napisać komentarz, podzielić się swoim doświadczeniem :)