Co się zmieniło?

     Różne odpowiedzi na powyższe pytanie pojawiają się każdego dnia. Zmieniło się wiele w moim życiu i myślę, że nie tylko moim, ale też najbliższych. Być może komuś wyda się to nieco zaskakujące (bo przecież ona ma raka ! 😲) ale biorąc pod uwagę to co się stało po odwróceniu mojego świata o sto osiemdziesiąt stopni stwierdzam, że mimo wszystko jestem wdzięczna za to, że teraz jestem w tym momencie swojego życia. Wcześniej oczywiście miałam ustalone swoje priorytety i chyba wiedziałam co jest ważne, a co nie, ale czas to powiedzieć - nie zawsze się do tego stosowałam i zdarzało mi się płakać nad rozlanym mlekiem. 

     Zrozumiałam, że chwile trzeba łapać trochę jakby się cały dzień robiło zdjęcia do zachowania na pamiątkę. Czy ktoś się kiedyś zastanawiał jakie to wspaniałe, że np. przyjeżdża się w piątkowy wieczór z uczelni (nie chodzi mi tu o to, że jest piąteczek) i wieszająca się na szyi młodsza siostra krzycząca do ucha, to jedno z najpiękniejszych ujęć
w ciągu tego dnia? Biorąc pod uwagę to, że jestem leczona można sobie pomyśleć, że piszę jakby na haju, ale naprawdę zaczęłam zwracać uwagę bardziej i doceniać to, co mam. 
     Wiadomo, sama nie założyłam jeszcze swojej rodziny, nie mam regularnej pracy, dzięki której zarobiłabym na dom, czy dalekie podróże, ale nie przestałam stawiać kroków. Idę jak to mawiał pewien polski piłkarz, cały czas do przodu. Nie zrezygnowałam ze studiów, dalej się uczę, a korepetycje z angielskiego, które kiedyś udzielałam dojeżdżając do uczniów zamieniłam na lekcje przez Skype. Spotykam się ze znajomymi, zaczęłam uczyć się hiszpańskiego w szkole językowej i żaden raczek nie sprawi, że zrobię krok w tył, najwyżej na chwilę sobie odsapnę i zrobię coś pożytecznego. 
     Kiedy tak wszystko zaczęło się zmieniać, ujawniało się coraz więcej i więcej osób, które dodawały mi ogromnego wsparcia. Pamiętam jak wróciłam z Hiszpanii i obawiałam się, że będę inaczej traktowana przez wzgląd na chorobę i od razu wypytywałam rodziców komu powiedzieli o mojej sytuacji wyjaśniając, że nie chcę aby ktoś dał mi po sobie pokazać, że w naszym życiu (nie tylko moim) zaistniała nowa, nieznana dotąd sytuacja. Dokładnie pamiętam, co powiedziała mi wtedy mama- nie martw się, jeśli o mnie chodzi to dalej będę Cię prosiła żebyś sprzątała w domu- od razu mi ulżyło. Zauważam, że są i tacy, którzy swoją nadopiekuńczością czasami mnie najzwyczajniej irytują, ale cały czas wbijam sobie do głowy, że to w cale nie oznacza, że ja będę ulegała takim zachowaniom. Nie znoszę litości, bo uważam że jeśli występuje sama, jest bez sensu, ale jeśli czyjaś litość jest poparta konkretnym działaniem, czyli tym co sprawia, że dreptam w życiu do przodu, sama za nią podziękuję.
     Na początku roku akademickiego postanowiłam, że moi koledzy i koleżanki ze studiów nie dowiedzą się o mojej chorobie. Obwiałam się, że nie jestem w stanie przewidzieć ich reakcji i potem znosić je przez cały rok. Te osoby, którym powiedziałam osobiście, darzę dużym zaufaniem i banan aż sam się robi na ustach, kiedy czuję, że nie próbują mnie zagłaskać, tylko dalej widzą we mnie Natalię, a nie Natalię w pakiecie z czerniakiem. Prawdziwych przyjaciół naprawdę poznaje się w biedzie. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że ludzie na ogół boją się zmian bo zmieniają go z pozycji mistrza, do ucznia i zgadzam się z tym w 100 %, czas się dalej szkolić. Reasumując to co mnie spotkało i właściwie dalej się dzieje (proszę nie brać tego politycznie) uważam, że to dobra zmiana 😄

Komentarze